1 marca 2020 roku wrzuciłam na Instagrama post z podpisem „Drogi Marcu, nie mam wobec Ciebie żadnych oczekiwań. Bawmy się razem dobrze.” No to się zabawiliśmy. W strach, chowanego i zupełnie nową rzeczywistość.

1. Odpuść.

Prawdopodobnie jako jedna z pierwszych firm w Polsce rozpoczęliśmy pracę zdalną. Siedząc w domu czytałam te wszystkie artykuły o tym, że powinnam: zacząć ćwiczyć, piec, nauczyć się nowego języka i najlepiej przejść na dietę. Matkobosko, ile tego było! Chociaż wiem, jak działają wszelkie lifestyle’owe portale i jak bardzo większość tych tekstów jest wymyślana dla klików, dałam się zwariować.

Codziennie musiał być wymyślny obiad robiony między dwudziestym callem w ciągu dnia, a kolejnym mailem. Dopiero kiedy zrozumiałam, że wcale nie muszę codziennie wyglądać jak milion dolców, gotować jak Magda Gessler, a mojej pracy zrobiło się więcej niż przed kwarantanną, postanowiłam odpuścić. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie, że to jedyna właściwa droga do spokojnej głowy. I dlatego też czasem się pomaluję, czasem ubiorę sukienkę idąc do Biedry po bułki, czasem ugotuję coś mega z wymyślnego przepisu, ale czasem też zamówię pizzę (to przecież wspieranie polskich firm!), założę dres i położę się z kotem na 20 minut w ciągu dnia. Let it go, jak śpiewała Elza!

czego nauczyła mnie kwarantanna
fot. Freepik/ oixxo

2. Strach jest normalny

No dobra, przyznam się bez bicia. Na początku bagatelizowałam tego całego wirusa, a gdy ktoś zarzucał mnie informacjami o tym, że w Chinach zmarły kolejne setki osób, zmieniałam temat. Może było to typowe wyparcie? Dopiero gdy na opustoszałym katowickim Rynku, który zazwyczaj tętni życiem, przejechała obok mnie na sygnale karetka z medykami w białych kombinezonach, wszystko do mnie dotarło. Stałam jak słup soli i płakałam. Z bezsilności, ze strachu, z bycia totalnie ograniczonym. Rok 2020 miał być ogromnym wydarzeniem. 30. urodziny Wyspy, nowe wyzwania zawodowe, podróże, ba! Nawet na bloga miałam setki pomysłów. Aż tu nagle rach, ciach, bach – ze wszystkim możemy się pożegnać, wszystko wyrzucić do kosza lub starać się totalnie przeorganizować.

Mało w socialach jest ludzi, którzy mówią, że to okej się bać, mieć swoją własną żałobę nad wszystkim, czego nie uda nam się w tym roku zrealizować, z czym musimy się pożegnać. Większość z nas nie wie przecież co będzie z pracą, hajsem, rachunkami, a już na pewno nikt nie ma pojęcia jaka będzie nasza nowa rzeczywistość. Nie wspominając już o tym, że w każdej chwili my sami możemy złapać to świństwo. Bez żadnej gwarancji, że przeżyjemy.
Tak, to całkiem okej bać się o swoje jutro. O rodzinę, o zdrowie, o samego siebie.

3. Spokojowi trzeba pomóc

Joga i lawenda. To mój zestaw uspokajaczy, które stosuję w różnych kombinacjach. O tym, że joga potrafi mnie uspokoić i zresetować wiedziałam już wcześniej. To nawet naukowo udowodnione, że joga pomaga zniwelować stres i wyciszyć się! Ma jeszcze setkę innych zalet, o których na szczęście bardzo dużo się ostatnio mówi. Tak samo długą relację mam z lawendą, której zapach sprawia, że czuje się po prostu bezpieczna. Zawsze zaparzałam sobie herbatkę z lawendą i melisą w pracy, trochę tak na przekór wszystkiemu. Jednak cała ta przedziwna akcja z koronawirusem nauczyła mnie, że spokojowi trzeba pomóc. Dlatego też na balkonie została posadzona lawenda, a w kuchni znalazła się puszka lawendowego suszu.


Czasem jednak zamiast jogi i lawendy czy białej szałwii wybieram kołderkę, herbatę z sokiem malinowym, smutne piosenki i milion zapalonych świeczek, których zapach powoli mnie otula. Mój świętej pamięci Wujek mówił, że czasem trzeba się wypłakać, żeby się uspokoić. Sprawdziłam, działa tak samo dobrze jak joga i lawenda!

joga w czasach koronawirusa
fot. Freepik/ teravector

4. Przebywanie na świeżym powietrzu to przywilej

Przed kwarantanną nie zwracałam uwagi na to, ile czasu spędzam na świeżym powietrzu. Moja codzienność miała raczej prosty schemat: bieg do pracy, praca, bieg do domu, sen. Teraz jednak doceniam każdą sekundę, którą mogę spędzić na dworze. Ba! Zaczęłam nawet myśleć o inwestycji w rower, żeby po powrocie do względnej normalności jeździć nim do pracy, a może i do parku. Zaczęłam tęsknić za Bieszczadami i po serii dziwnych snów, totalnie zmieniłam swoje marzenia na kolejne lata. Dom w Bieszczadach. Tylko tyle i aż tyle.


Pierwszym popołudniem na dworze razem z Mamą i Sis cieszyłam się jak małe dziecko. Serio. Nigdy rzucaniem piłeczki piesełkowi nie sprawiało mi tyle radości. To zabrzmi tandetnie, ale sama nie miałam pojęcia ile mam, póki koronawirus nie wkroczył na nasze salony i rozgościł się na dobre. Jeśli wycieczka do Paczkomatu oddalonego o 50 metrów od domu albo do Biedry, 200 metrów jest wydarzeniem wiedz, że… jest totalnie okej!

5. Rodzina i przyjaciele to wszystko, co mamy

Kto jeszcze w tym roku zatęsknił za pytaniami „kiedy ślub?”, „ale będę prababcią?”, „czy ta twoja praca to naprawdę praca?” – ja zatęskniłam! Choć w moim domu, Matka Anna od kilku lat wprowadziła zasadę, że święta są po to, żeby był chill. Może właśnie dlatego nie odczułam tak bardzo braku przygotowań do wielkanocnego śniadania. Ostatecznie okazało się, że ogarnęłam dwa ciasta i dwie sałatki – sierotnikowy rekord roku 2020!


To wszystko sprowadza się jednak to prostej, ale najważniejszej nauki. Na koniec dnia, rodzina i przyjaciele, którzy przecież także są częścią rodziny, to wszystko co mamy. To wsparcie, miłość, zaufanie i poczucie, że niezależnie od tego, co za chwilę się stanie, nie zostaniemy z tym sami. Dlatego właśnie teraz weź telefon i zadzwoń do babci i mamy, napisz do ciotki, z którą od dawna nie masz kontaktu, a rodzeństwu i przyjaciółce wyślij śmiesznego gifa. Niech wiedzą, że jesteś.
I mów KOCHAM. To aktualnie najpiękniejszy prezent.