sukienka plus size Bonprix

Schować się. Owinąć kocykiem, ewentualnie kołderką, i być ludzkim burritem. A najchętniej po prostu nie istnieć. Na początku tylko w mediach społecznościowych. Niech rzuci kamień ten, kto choć raz nie miał na to ochoty.

Miesiąc bez social mediów

Zero Facebook’a. Instagram raz w tygodniu. Twitter tylko do sprawdzania wiadomości od świata. Został tylko Whatsapp, ale Mark płakał, jak sprawdzał aktywność wcześniej bardzo aktywnego konta. Usunęłam z telefonu aplikacje. Najpierw Facebooka, potem Messengera. Przed kwietniem 2019 nie sądziłam, że kiedykolwiek będzie mnie na to stać. Dlaczego? Co chwile sprawdzałam nerwowo, czy nie mam nowych powiadomień. Wiadomości, także te „pracowe” spływały nawet o 23:30, a ja czułam się w obowiązku odczytać, odpisać, załatwić. Mogło poczekać do kolejnego dnia? Może. Jednak niepokój jaki tworzył się w mojej głowie, potęgował wszystko, co działo się z moim organizmem.

Tylko nie pokazuj, że cierpisz

Perfekcyjne sukienki, całkiem spoko makijaż i uśmiech. I ten uśmiech, który był totalnym przykładem metody „fake it ’till u make it”. Może tak zdobywa się miliony, lajki i sprzedaż, ale na pewno nie dobre samopoczucie. Potrafiłam iść w szpilkach do biura tylko po to, żeby po 8 godzinach wrócić do domu i zasnąć na kolejne 14. No może jeszcze w między czasie pójść do lekarza! A tam to już zupełnie nie warto wyglądać dobrze. Wyobraźcie sobie: idzie baba do lekarza, konkretnie neurologa. Dwa tygodnie na L4 z powodu bólu głowy. Lekarz numer 1 patrzy i mówi – ale pani wygląda całkiem dobrze! Z pewnością to nic poważnego! Lekarz neurolog numer 2 – ależ pani panikuje! To z pewnością migrena! I tak oto zabawa trwała w najlepsze cztery miesiące. Wszyscy mówią, żeby nie pokazywać swojego cierpienia, bo nie wypada. Okazuje się, że czasem pokazanie swojego cierpienia, złego samopoczucia, złego humoru czy po prostu kondycji, może uratować ci życie.

Najpierw dno

Mdlałam, traciłam świadomość, spałam, brałam Nimesil w ilościach hurtowych. I nie piszę tego po to, żebyście mi współczuli. Raczej ku przestrodze – tak się kończy unikanie lekarzy, olewanie złego samopoczucia i dziwnych rzeczy dziejących się z organizmem w połączeniu z pracą po 18 godzin dziennie. Totalne wycieńczenie. Pracoholizm. A potem szpital, utrata pracy i frustracja, która przenosiła się na każdy możliwy aspekt życia. Łącznie z utratą pewności siebie i miłości do samej siebie. Bywały nawet momenty, w których myślałam, że zaraz nadejdzie koniec. Nie miałam siły totalnie na nic. Wróciłam na terapię i w pewnym momencie sama odpowiedziałam sobie na pytanie, dlaczego tak strasznie się boję i chcę, żeby wszyscy mnie znienawidzili. Neurologia to dla mnie koszmar i największy lęk. Najgorsze chwile swojego życia przeżyłam na oddziale neurochirurgi, patrząc na nieuchronne odejście Taty. Jednak nie to, ani nie ból głowy przerażał mnie najbardziej. W takich momentach najbardziej bolą łzy ludzi, których kochasz najbardziej na świecie.

Jeszcze tylko trochę

Jest taka piosenka Jonas Brothers, za których powrót należy dziękować bogom millenialsów. „A little bit longer”. Niby lamerska, niby nic takiego. Znalałam ją od dobrych 10 lat, ale dopiero teraz ryczę jak głupia, gdy jej słucham. Bo przecież jeszcze tylko trochę i będzie ze mną lepiej. Bo nie doceniasz tego co masz, póki tego totalnie nie stracisz. Bo kiedy myślisz, że już wszystko dobrze, nagle się okazuje, że wracasz do punktu wyjścia. Bo lekarz mówi, że musisz się na chwilę zatrzymać, a ty tak bardzo chcesz biec dalej. Tak, wiem. Wszystko w życiu jest po coś. Nigdy nie sądziłam, że tak ucieszy mnie możliwość pracowania. Nie wierzyłam, że mogę być w związku, który jest tak silny. Nie miałam pojęcia, że mogę z pokorą i zalana łzami dziękować Mamie i Siostrze za to, że nie pozwoliły mi z tym wszystkim zginąć. Nie miałam pojęcia, że mam tak dobrych przyjaciół.

Diagnoza. Nowa przyjaciółka

Wróciłam na Instagrama, wróciłam do pracy. W pewnym momencie podjęłam decyzję, że w soszjalach brakuje takiej prawdy. Prawdy o chorowaniu, które nie jest nowotworem, a które także może powoli wyniszczać. Dostałam ogrom szczerego wsparcia. Aż w końcu jedna z dziewczyn zapytała, co tak właściwie mi jest. Może to najwyższy czas, aby głośno to powiedzieć. Po pierwsze – gruczolak przysadki mózgowej. Po drugie – epilepsja. Ponoć to drugie wywodzi się z tego pierwszego, ale totalnie nie mam pojęcia, czy tak właśnie jest. Uczę się żyć z jednym i drugim, choć do szalonych hormonów trochę się przyzwyczaiłam. Są choroby, których nie widać i które często wydają się totalnym wymysłem i usprawiedliwieniem na wszystko. Wszystkim, którzy mają ogromne szczęście tego nie doświadczać mogę zagwarantować – robimy wszystko, żeby żyć normalnie. Nie udawać. Nie wykorzystywać. Nie naginać wszelkich zasad. Chcemy po prostu żyć.

Sukienka – Bonprix