Są podróże, które znaczą więcej niż tylko kolejne piękne zdjęcie na Insta i filmik na TikToku. To te, które dla większości ludzi nie mają sensu, są zbyt niezbezpieczne i „przecież mogą poczekać”. Serce jednak mówi inaczej. Dla mnie taką podróżą była ta w pierwszych dniach stycznia 2023. Ta, o której marzyłam przez prawie rok. Podróż do drugiego domu. Do Tarnopola.
W DOBRĄ STRONĘ
Jest taka piosenka Króla Dawida Podsiadło, która została wydana w 2016 roku, ale ja czuję, jakby była pisana na dzisiejszy wieczór.
Bo sił mi brak, żeby powiedzieć naprawdę szczerze, że te bezsensowną wojnę wygra tylko jeden.
Sił mi brak i naprawdę wolę już nic nie wiedzieć, bo w mojej głowie jest prawdziwy mętlik, a serce przedzielone jest na pół – pół w Chorzowie, pół w Tarnopolu.
I wreszcie to samo serce rwie się do Ukrainy, ale jak mamy bronić i działać, jeśli ich jest więcej?
DWORZEC CIERPIENIA I NADZIEI
Dworzec w Przemyślu to miejsce niemal mityczne. Nie ma chyba osoby w Polsce, a może i w zachodnim świecie, która nie widziałaby matek o przerażonych oczach z dziećmi, które ronią łzy przytulone do kota czy psa. W trzecim dniu 2023 roku byłam tam po raz pierwszy od dwóch lat. Ostatnia wizyta okraszona była zachwytem nad wyremontowaną salą zabytkowego dworca, która dziś jest wyjątkową restauracją. Tym razem zachwyt mieszał się z flashbackami wielogodzinnych maratonów telewizyjnych, kiedy na każdym kanale królowały infomracje z frontu na zmianę z obrazkami z Przemyśla. Dziś w hali głównej dworca dalej królują wolontariusze, którzy opiekują się każdym przyjezdnym z Ukrainy. Czeka ciepła kawa, herbata, nawet coś słodkiego. Każdy z uśmiechem chce pomóc. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam coś podobnego.

KONIEC ŚWIATA
Był jeszcze flasback najbardziej bolesny. Ten z końca świata. To miał być poranek pełen słodkości, w końcu dzień wcześniej spędziłam na przygotowywaniu trzech rodzajów pączków na Tłusty Czwartek. Jednak rano na ekranie telefonu czekały na mnie dziesiątki powiadomień. Te o bombach, wybuchach, o alarmach w całej Ukrainie. Może już do końca życia zapamiętam moment, w którym przerażona jeszcze siedząc w łóżku powiedziałam “zobił to”. A potem po wykonaniu telefonu do Mamy i wzięciu wolnego, weszłam do salonu, w którym Niemąż włączył już programy newsowe. Zgięłam się w pół i zaczęłam wyć. Przeraźliwie płakać krzycząc, że nie mogę stracić swojej Ukraińskiej Rodziny. Że muszę ich przewieźć do Polski, żeby byli bezpieczni. Nie przywiozłam. Za to wszyscy przeżyliśmy dramat, kiedy mojemu Bonusowemu Bratu, jego cudownej Żonie i dziecku zabrakło kilkudziesięciu minut, żeby wspólnie przekroczyć granicę. Nie wiem, czy moje serce wtedy pękło na milion kawałków czy może po porannym pęknięciu zaczęło po prostu krwawić. To był początek. Początek siwych włosów, nieprzespanych nocy, lęków. Początek końca świata.
UKRAIŃSKA BONUSOWA RODZINA
Wróćmy jednak do początku. Dlaczego w sumie mam rodzinę w Ukrainie? Jak jestem z nimi spokrewniona? Otóż – nie jestem. Rina Sawayama śpiewa z Eltonem Johnem przepiękną balladę “Chosen Family”. O tym, że nie musimy dzielić genów, żeby być rodziną. Czasem, jeśli jesteśmy szczęściarzami, w naszym życiu pojawia się wybrana rodzina. Ludzie, z którymi jesteśmy związani bardziej niż z tymi o tych samych genach.
Ta historia ma swój początek w 1992 roku. Zaczyna się od dwóch niepokornych serc pełnych wiary w lepsze jutro i dobro ludzi. Według stereotypów powinno różnić ich wszystko, zwłaszcza historia. Ivan Khimeychuk (mój bonusowy tata) i Stefan Sierotnik (mój tata) postanowili jednak napisać własną historię. Historię wielkiej przyjaźni, która rozpoczęła domino dobra. Bo fun fact – bez ich przyjaźni, Chorzów i Tarnopol nie byłyby dziś miastami partnerskimi.

I tak wszystko się zaczęło. Urodziłam się 24.08.1995 – w czwartą rocznicę uzyskania przez Ukrainę niepodległości. Dziś nie wierzę, że to przypadek. Raczej coś na znak przeznaczenia. Bo nie pamiętam wakacji bez Wani, Iry i Piotrka. Ba, nie mam pojęcia jak mogłoby być, gdyby ich nie było. I nie chcę wiedzieć. Byliśmy razem w każdych chwilach – złych i dobrych. Tych wymagających świętowania i hektolitrów łez.
Przez wojnę jesteśmy związani jeszcze bardziej niż kiedyś. Nierozłączni.
POCIĄG ZWANY UTĘSKNIENIEM
Do pociągu do Kijowa ustawiła się ogromna kolejka. Taka na kilometr lub póltora. W większośći kobiety z dziećmi, choć byli też mężczyźni wracający do Kraju. To właśnie oni byli elementem największego zaskoczenia. Choć przyznaję, kolejka także robiła wrażenie. Bowiem dziś, Ukraińcy w wieku 18-60 lat z Ukrainy wyjechać nie mogą. Chyba, że mają specjalne zwolnienie z służby wojskowej lub mają na utrzymaniu więcej niż trójkę dzieci. Można też wyjeżdżać w sprawach służbowych, zastawiając 200k hrywien (ok. 26k zł). Jednak umówmy się – dla większości mężczyzn powrót do Ukrainy to powołanie do wojska i brak możliwości wyjazdu aż do końca wojny.

Ukraińcy to patrioci. Tacy do ostatniej kropli krwi i ostatniego kawałka ziemii. Dlatego też wielu z nich wróciło walczyć. Za Ojczyznę, rodzinę, za swój własny kraj.
I choć Pani Strażniczka Graniczna zapytała mnie, po co ja właściwie jadę do tej Ukrainy, bardziej rozczuliło mnie pytanie jednej ze starszych kobiet wracających w stronę Kijowa skierowane do młodego Ukraińca. “Jesteś pewien, że chcesz wracać do kraju?” – zapytała. “To mój obowiązek – walczyć o Ukrainę. Jak mogę być tutaj, kiedy tam walczą o naszą przyszłość?”
CZY TO BEZPIECZNE?
Każdy, komu mówiłam, że jadę do Tarnopola chwytał się za głowę. A potem pytał, czy jestem pewna. Czy muszę? Ale właściwie po co?
Ostatni raz byłam w Tarnopolu w 2021 roku. Świętując swoje 26 urodziny, zaręczyny, ale i 30 rocznicę uzyskania przez Ukrainę niepodległości. To wtedy nauczyłam się, co znaczy słynne dziś Slava Ukrainii. I to wtedy poczułam, jak bardzo ważne to dla mnie miejsce. Takie, w którym chciałabym spędzić trochę więcej czasu, bo jest moim domem. A do domu serce ciągnie nawet wtedy, gdy rozum mówi, że to nie do końca bezpieczne.
JAK JESTEŚ TAKA MĄDRA
Na początku wojny dostałam wiadomość od kolesia, z którym chodziłam do katolickiej gimbazy, a z którym nie miałam kontaktu z dobre 10 lat. Ten oto kolo postanowił napisać mi, jak bardzo niewdzięczna jestem, nie znam historii i jestem zdrajczynią Narodu Polskiego, bo tak wspieram pomoc Ukrainie. Swoją mało interesującą mnie wypowiedzieć zakończył słowami „JAK JESTEŚ TAKA MĄDRA, TO SAMA TAM JEDŹ”. Wtedy nie odpowiedziałam, więc zrobię to dziś.
Mój Drogi, pojechałam. A historię znam. Zwłaszcze tę mojej Rodziny, która pochodzi z Podkarpacia. I tę, którą zaczął pisać zupełnie od nowa mój Tata. Tę, która nie może zostać przerwana przez hejt, bo przez hejt przerwane zostało już jego życie. A ja wierzę, że ani moja data urodzenia, ani odkryte niedawno ukraińskie korzenie nie są przypadkiem. I dlatego piszę ten post i napiszę kilka kolejnych, żeby znieczulica i nienawiść nie dały ruskim wygrać tej wojny.