„Demony naszą historię opowiadają” – zaczyna się spektakl „Wiele demonów” w Teatrze Śląskim na podstawie powieści Jerzego Pilcha. I może gdyby nie fakt, że cały spektakl przesiedziałam w maseczce na twarzy, za drzwiami Teatru szalał dziewiąty poziom Jumanji, a nie jak w fabule 1950, wróciłabym do domu spokojniejsza. Ale jest rok 2020. Fit ludzie myślą, że fajnie jest udawać grubych, bo gruba laska nie wie, że jest gruba. Depresję chcą leczyć ciuchami (ale tylko do rozmiaru 42!), a modelka plus size jest wielką sensacją w ogólnopolskiej telewizji. Majowie, mogliście się nie mylić z tym końcem świata w 2012.

Igorancja: level expert

Może to tylko moje demony, a może niedotlenie mózgu od wcześniej wspomnianej maseczki. Jest jednak coś niepokojącego w fakcie, że zaczynamy normalizować totalnie nieodpowiedzialne zachowania celebrytów oraz dużych marek. Kiedy na początku września Medicine wypuściło spot ukazujący ich ubrania jako lek na depresję w Sieci zawrzało. Ale tylko na chwilę. Większość może i była oburzona, ale kiedy marka wydała „chajzerowskie przeprosiny”, wszystko wróciło do normy. Co więcej, mogę się założyć, że od długiego czasu Medicine nie miało takich zasięgów, a ich monitoring mediów po prostu eksplodował. Możemy się spierać czy kampania została puszczona celowo czy może nie było to do końca przemyślane. Firma odzieżowa w swoim oświadczeniu przekonuje, że spodziewali się kontrowersji i chcieli „odczarować” różne formy terapii i całość problemów psychicznych. Serio, nie zmyślam. A chciałabym!

Ważne, żeby mówili!

Jestem pewna, że zapowiedź kolekcji Doroty Masłowskiej i Macieja Chorążego nijak wpłynie na sprzedaż Medicine. Mogę sobie nawet wyobrazić, że konwersja wzrośnie. Dlaczego? Bo istnieją reklamy, które śledzą nas wszędzie. Wystarczy, że raz wejdziesz na stronę sklepu, a kolejny miesiąc będzie Cię „prześladować” bluza, którą zobaczyłeś kiedyś przypadkiem. W całej tej aferze jest jeszcze jeden aspekt, o którym mówi się zdecydowanie mniej. Nawet jeśli jakimś cudem chciałabym wyleczyć swoją depresję ciuchem, to Medicine nie daje mi takiej możliwości. Sprzedają bowiem ubrania tylko do rozmiaru 42.

Czy ktoś chce spać z grubą dziewczyną?

Jest taki film dokumentalny, który powinien być obowiązkową pozycją w życiu każdego. Zwłaszcza każdego marketera. „Grubaski na front” to historia czterech dziewczyn plus size ze Skandynawii, które walczą o ciałopozytywność na świecie zaczynając od samych siebie. To tak naprawdę historia walki, jaką każdego dnia muszą toczyć ze sobą i całym światem dziewczyny plus size. Bo nie dość, że jesteśmy kobietami, to jeszcze grubymi. Drama alert! W pierwszej scenie filmu jedna z bohaterek krzyczy, że jest gruba i świat musi się z tym pogodzić. Czy jest coś, co może wkurzyć świat nastawiony na bycie fit, maksymalny rozmiar 42 i ciągłe diety bardziej? Kiedyś napisałam, że w Polsce łatwiej być gejem niż grubym człowiekiem. Dziś myślę, że jesteśmy na równi. Wszyscy chcemy czuć się akceptowani i zauważeni. Prosimy tylko i aż o tyle.

Wycieczka do galerii

Tu nie chodzi o promocję otyłości, szybkiej śmierci i wszystkiego co najgorsze. Tu, drodzy państwo, chodzi o normalne życie. Bo są tysiące dziewczyn, które tak jak kolejna bohaterka „Fat Front”, pytają Wujka Google czy ktoś chce spać z grubymi dziewczynami. Dla niewtajemniczonych – dziewczyny plus size serio mają takie rozkminy. Zwłaszcza, gdy mają kilkanaście lat i wchodząc do sieciówki ze szczupłą koleżanką nie mogą znaleźć seksownej sukienki w swoim rozmiarze. A potem, jak to na szopingu, idzie z tą koleżanką coś zjeść. Tylko zamiast wziąć coś, na co ma ochotę, bierze sałatkę. Bo wszyscy będą patrzeć na to, co je. W końcu jest gruba i cały świat musi zaglądać jej do talerza. Do łóżka oczywiście też. A potem przychodzi baba do lekarza, bo coś złego dzieje się z jej psychiką, organizmem i pierwsze co słyszy to: „MUSI PANI SCHUDNĄĆ”. Serio, to odpowiedź na każde dolegliwości.

Helene Thyrsted (Fot. Materiały prasowe)

Marketing i ciałopozytywność

Mówi się, że marketing to najlepszy przyjaciel sprzedaży. Czasem jednak zapomina się o tym, że marketing po prostu musi być odpowiedzialny społecznie. Niezależnie od tego, czy chodzi o ciuchy czy sport. Kiedy na rozmowie kwalifikacyjnej pani dyrektorka marketingu zapytała, czego nigdy bym nie zrobiła, trochę wylało moje psychiczne szambo. Bo nigdy nie chciałabym tworzyć kampanii, które dyskryminują jakąś część społeczeństwa. Zwłaszcza w sporcie, który przecież ma służyć do polepszenia kondycji, lepszego samopoczucia czy poprawy zdrowia. I tutaj trafiamy na zaklęte koło.
Niby od grubych ludzi wymaga się chudnięcia, ćwiczenia, wylewania siódmych potów i kupowania drogich diet. Ale kiedy przychodzi do pokazywania sportu, trzeba pokazywać go w ujęciu sześciopaków, sztucznych cycków i napakowanych kolesi. Ja jebie. Tak, to pierwsze przekleństwo na tym blogu. Czy pokazanie grubego człowieka i sportu sprawi, że nie sprzedaż? A może starsza osoba w seksownej kiecy sprawi, że pomyślę – meh, nie chcę tego! Wystarczy spojrzeć na Nike, Adidasa czy nawet Zalando żeby stwierdzić, że duże marki idą w inkluzywność. Małe się boją. Bo co ludzie pomyślą!

Nike

Wychodzimy z ukrycia

Ponoć ludzie chcą kupować wyobrażenie siebie. Bo wiecie, jak zobaczę, że chuda laska biega na bieżni, to sobie pomyślę, że z tą bieżnią będę wyglądać tak samo. Bullshit. Doskonale wiem, jak wyglądam. Razem z bohaterkami „Grubaski na front” mogę krzyknąć – jestem gruba. Ciałopozytywność jest teraz na topie. W Top Model pojawiła się przepiękna Agata Wiśniewska, a śniadaniówki coraz chętniej sięgają po tematykę plus size. Wkurza mnie tylko, że to taka ogromna sensacja. Wow. Modelka plus size. Wow, istnieją staniki na duży biust. Wow, wow! Grubi ludzie chcą ćwiczyć! Nie zrozumcie mnie źle, bardzo się cieszę, że zaczynamy powolutku wchodzić do mainstreamu. Nie potrafię tylko zrozumieć, dlaczego traktuje się nas jak wielkie wydarzenie. Halo, jesteśmy tu od zawsze!

Błędy i pozwy

O akcji z Anią Lewandowską słyszał już chyba każdy. Feralny filmik na którym trenerka tańczy w fatsuit, czyli strój imitujący ciało osoby otyłej, i „promuje” ciałopozytywność przeszedł już chyba do historii. I tak w sumie, gdyby to nie był ten świetny rok 2020, to pewnie bym pomyślała, że to fejk. Bo wiecie, Pani Ania zatrudnia dziesiątki osób, które profesjonalnie zajmują się wizerunkiem i marketingiem. I naprawdę ciężko mi uwierzyć w to, że ktoś mógł to puścić. Ale puścił. Tak jak Medicine swoje nowoczesne lekarstwo na depresję. Ewa Zakrzewska powiedziała o tym filmiku już chyba wszystko. A potem dostała pozew. No, nie mylicie się! Trzeba ten rok zakończyć szybciej niż w grudniu. I ja wiem, każdy popełnia błędy. Tańczenie w fatsuit błędem z pewnością było. Ale może to dobry moment, żeby wystosować apel.

Pani Aniu, czas dać przykład!

Do trenerów fitness w tym kraju, marek sportowych. Do wszystkich, którzy ze sportem mają coś wspólnego. Super, że możecie założyć fatsuit na 3 minuty. Różnica jest tylko taka, że Wy zaraz go ściągnięcie. My w naszych ciałach musimy żyć każdego dnia. Mierzyć się z problemami zdrowotnymi, które tę nadwagę spowodowały. Chodzimy na siłownię, na której traktuje się nas jak nieproszonych gości. Chcemy kupić legginsy na trening, ale w najpopularniejszym sklepie sportowym w Polsce nie mamy takiej możliwości. Chcemy nie zrobić sobie krzywdy uprawiając sport, ale nie ma treningów dostosowanych do dziewczyn czy chłopaków plus size.

Może ta cała afera to idealny moment, by wprowadzić takie zmiany? By stworzyć super trening, który może i będzie skierowany do niszy, ale zachęci więcej osób do ćwiczenia? Pani Aniu, ja bardzo Panią proszę. Niech da Pani przykład i pokaże, że z grubymi ludźmi też można uprawiać sport. Dla zdrowia i radości, nie dla zrzucania zbędnych kilogramów.